sobota, 30 grudnia 2017

oliwkowa zieleń

Widać, że ostatnio lubuję się w Bardzo Prostych Herbatach. Ta może się wydawać trochę egzotyczna, ale południe Europy wcale nie jest tak daleko. A komu nie po drodze, pewnie bez większego trudu znajdzie wśród znajomych miłośnika wakacji nad Morzem Śródziemnym. Poproście takiego o przywiezienie oliwnych liści. Albo sami mu sprezentujcie paczkę oliwkowej zieleni po swoim urlopie.

Napar przypomina zieloną herbatę, ale smakuje taką znaną z oliwy zielonością, trochę jakby liściem laurowym i zdecydowanie oliwnym drewnem. Orzeźwiony łagodną cierpkością, ciepły, drzewny aromat. Wąchaliście kiedyś drewno oliwki? Mam nadzieję, że tak, bo nie podejmuję się opisać dokładniej tego zapachu.

Dla samego smaku to jedna z moich ulubionych herbat. Ale ma też właściwości lecznicze. W skrócie: pomaga na infekcje wirusowe, bakteryjne i grzybicze, zwalcza pasożyty, podnosi odporność, wygasza stany zapalne, chroni serce i utrudnia życie nowotworom. Jest polecana w cukrzycy i reumatyzmie oraz chorobach autoimmunologicznych. O konkretach można poczytać u dra Różańskiego (KLIK).

Liście zbiera się od wiosny do jesieni, a konkretnie od czasu przycinania drzew do zbioru owoców, jednak należy pamiętać, że oliwki uprawiane przemysłowo, przed zbiorami opryskiwane są środkami grzybobójczymi, których w herbacie nie chcemy. Najlepiej suszyć liście w zacienionym przewiewnym miejscu przez kilka dni, jednak spotkałam też informację, że temperatura do 65 stopni im nie szkodzi, więc suszarki lub piekarnik również wchodzą w grę.




infuso di foglie di olivo
(herbatka z liści oliwnych)


Do każdej filiżanki wsypać łyżkę suszonych liści, rozdrobnionych lub nie. W przypadku świeżych tą ilość trzeba podwoić. Zalać wrzątkiem i zaparzać pod przykryciem około 10-15 minut, aż napar nabierze słomkowej barwy, a liście zmiękną. Wypić od razu lub przecedzić, bo po dłuższym pozostawieniu liści gorzknieje.

Dla efektu leczniczego stosuje się dwie lub trzy filiżanki dziennie przez miesiąc, a herbatka pita w mniejszych dawkach jest uznawana za bezpieczną dla dzieci (oczywiście nie poniżej 6 miesiąca życia), kobiet w ciąży i karmiących.


niedziela, 10 grudnia 2017

nastaw nastaw!

Głogi to u nas na wsi prawdziwe bogactwo naturalne. Rosną, gdzie tylko mogą, a owoców właściwie nikt nie zbiera. W tym roku przerobiłam jedną torbę głogowej czerwieni na bury przecier. A potem sąsiad przy okazji porządkowania sadu wyciął mnóstwo krzewów i gałęzi. Te owoce nie były tak ładne, jak wcześniejsze, ale bardzo łatwo dawały się zebrać, bez przedzierania się przez kolczaste chaszcze. A co można zrobić z brzydkich albo tylko przywiędłych (właściwie dowolnych) owoców? Ocet!
Ten przepis jest zdecydowanie bardziej jesienny niż nasz obecny grudzień, ale koniecznie chciałam mieć pełną dokumentację fotograficzną do pokazania. Bo w słoju dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Będzie na przyszłość, albo na zachętę do zrobienia domowego octu choćby z jabłek.




ocet głogowy


2 miarki owoców głogu
1/4 miarki cukru
4 miarki wody

Przygotowanie.
Miarka to może być szklanka, kubek, kwarta czy litr, w zależności od tego, ile uda się uzbierać głogu. Najważniejsze to pod żadnym pozorem nie myć zebranych owoców - żyją na nich dzikie drożdże i to właśnie o ich obecność w robieniu octu chodzi. Owoce oczyścić ręcznie, odrzucić zepsute albo poczerniałe. Wsypać do wyparzonego słoja i zalać wodą o temperaturze pokojowej z rozpuszczonym cukrem. Nie zakręcać, tylko przykryć gęstą ściereczką albo (najwygodniej) papierowym ręcznikiem i zabezpieczyć recepturką. Wnętrze słoika, czyli nastaw, ma mieć dostęp powietrza. Odstawić w ciepłe miejsce.

Fermentacja alkoholowa i octowa.
Mniej więcej raz dziennie zamieszać zawartość wyparzoną łyżką. Ja używam zwykłej stalowej, bo najłatwiej ją dezynfekować. Takie traktowanie przyszłego octu minimalizuje ryzyko rozwoju niekorzystnych drobnoustrojów i pleśni.

Pierwszego dnia wszystkie owoce będą unosiły się na wodzie. Po około dobie płyn zmętnieje i pojawią się gazowe pęcherzyki, znak że drożdże zaczęły przetwarzać cukier, ten dodany i z owoców, na alkohol.




Potem na powierzchni zacznie się tworzyć piana. Mieszanie na tym etapie staje się szczególnie ważne. Unoszące się na powierzchni owoce i drobinki podnoszone przez pianę powinny być zanurzane w płynie, żeby się nie zepsuły. Jeżeli fermentacja jest bardzo burzliwa, należy mieszać częściej.





Powoli czerwone kulki głogu będą przebarwiały się na żółto i opadały na dno słoika. Dwa powyższe zdjęcia zrobiłam po tygodniu od nastawienia octu. Płyn jest nieprzejrzysty, ponad połowa owoców przestała się unosić, no i całość pachnie. Zapach nie należy do przyjemnych, ale jest żywy, a przy tym nie podobny do octu, to jeszcze nie ten etap. Będzie się powoli zmieniał w stronę kwaśniejszą i bardziej jakby maślaną. Bakterie octowe są już zaszczepione na alkoholowej pożywce, dostały się do słoika razem z powietrzem.





Po dwóch tygodniach (tu nie ma przepisu, trzeba obserwować kiedy) fermentacja alkoholowa jest zakończona i pojawia się kożuszek fermentacyjny - cienka, biaława i krucha warstwa. Na powierzchni pływają ze trzy ostatnie owoce, piana zniknęła, na dnie widać żółtawobury osad, a zapach dojrzał, stał się trochę winny i pozbył się nieprzyjemnych nut. Młody ocet można już przecedzić przez sitko i zlać w butelki. I oczywiście spróbować - jest kwaśny, owocowy, lekko cierpki.