Na dzień z burym światłem, kiedy między uszami przepływają chmury. Wszystko jedno, czy na zewnątrz plucha i listopadowy wiatr, czy rozmoknięty sierpień i 10 stopni. Kiedy nic tylko się zwinąć w kłębek, robię leniwe. Nie apetyczne, kopytkowate serniczki, tylko grudkowate kluchy o niezbyt określonym kształcie. Najlepsze na świecie, miękkie, nie za słodkie i pachnące wanilią.
idealne leniwe
0,5 kg twarogu półtłustego
2 duże jajka
szklanka mąki
łyżka domowego cukru waniliowego (ewentualnie kupnego wanilinowego)
sól do gotowania
Białko jajka ubić na sztywną pianę, a twaróg rozgnieść widelcem. Wymieszać biały ser, żółtka, mąkę i cukier, na końcu dodać pianę. Tradycyjna procedura wygląda tak: rolowanie na podsypanej mąką stolnicy, spłaszczanie wałka z góry, krojenie w kopytkowe kawałki i odkładanie oddzielnie, żeby się nie skleiły, a na koniec wrzucanie pojedynczo do gotującej się osolonej wody.
Masa się mocno klei i uformowanie wałeczków wymaga sporej ilości mąki do podsypania, więc żeby kluchy wyszły lżejsze można zrobić prościej: nakładać ciasto łyżką na wrzątek. Trzeba wtedy dobrze docisnąć porcję ciasta, żeby nie rozpadło się w gotowaniu.
Kilka minut po wypłynięciu kluski są gotowe.
Podaję je z masłem i szczyptą cukru, jak w moim ulubionym nieistniejącym już barze mlecznym, ale zwolennicy tartej bułki albo cynamonu niech doprawiają, jak chcą.
I nigdy nie fotografuję, w końcu nie do tego służy comfort food.
no fajnie fajnie
OdpowiedzUsuń