Dzień zrobił się wyraźnie dłuższy, ale i tak mam wrażenie, że luty to głównie zimowe wieczory, które sprzyjają czytaniu. Zwykle to oznacza beletrystykę albo literaturę faktu, od której uginają się nasze półki, ale zima to też świetny czas na czytanie o roślinach i pozasezonowy powrót do książek o wykorzystaniu tych dziko rosnących. Wiosną trzeba będzie rosnąć, latem kwitnąć, jesienią owocować… a spokój i chwila na myślenie o tym wszystkim jest teraz.
Chętnie wracam do ulubionych książek o dzikich roślinach jadalnych, ale tym razem wzięłam się za coś nowego w mojej biblioteczce. „Kwiaty w kuchni” to książka (a właściwie broszura) o formie nawiązującej do dodatków kulinarnych czasopism, zarówno pod względem graficznym, jak i językowym. Krótkie akapity, śródtytuły, trzy łamy i rozdziały opatrzone etykietą Ekstra albo Info stwarzają bardzo gazetowe wrażenie.
To kolejny przekład z niemieckiego, zaczynam nawet wyrabiać sobie ogólny pogląd o stylu germańskich publikacji, które niezależnie od tłumacza skłaniają się ku nomen omen kwiecistym ozdobnikom. Mamy tu mnóstwo egzaltacji, wykrzyknień i arkadyjskich motywów, a zaraz obok wyliczenia związków chemicznych. Konieczny będzie cytat.
„Bogowie wiedzieli: bogactwo kwietnych zapachów i kolorów stanowi życiodajną siłę w czystej postaci. Nic dziwnego zatem, że nektar – samo serce kwiatu – nosi nazwę napoju bogów! Spróbuj zanurzyć nos we wnętrzu kwiatu – przekonasz się, że w następnym życiu zapragniesz być motylem, żeby móc przelatywać z kwiatu na kwiat i spijać cudowny nektar. Jednak raju możemy zaznać już teraz – wystarczy na powrót zaznajomić się ze światem jadalnych skarbów, z kwietnymi dziećmi z zaczarowanego ogrodu Frei. Roślinne potomstwo tej germańskiej bogini miłości i domowego szczęścia dysponuje zadziwiającym bogactwem witamin i minerałów (…).”
Mitologia germańska miesza się z grecką, a historia Minte została opisana dwukrotnie, dla zapamiętania. Niektóre nazwy potraw są efektem tego samego natchnienia: randka stokrotki z mniszkiem, sałatka z kwiecistym płomieniem, pokarm nimf, nagietki w ukryciu, zapiekanka na nieśmiałość, sposób na diabła, sen kwiatów letnich, pozdrowienia do czarnego bzu i tak dalej.
Autorka jest pielęgniarką, prowadzi kursy zielarskie i pisze książki. Stworzyła aplikację na Androida z opisami 116 roślin leczniczych (kosztuje 27 zł, ale istnieje tylko niemiecka wersja językowa).
Jadalnych roślin opisanych w książce jest tylko 14, do tego 65 przepisów, ale faktycznie receptury dotyczą głównie kwiatów. We wstępnych rozdziałach (str. 6–7) podaje szerszą listę jadalnych kwiatów, a kawałek dalej (str. 10–11) coś naprawdę przydatnego – krótki opis ich smaku i zastosowań. Może tylko ze słodyczą i łagodnością liliowców bym się nie zgodziła, ale smak to przecież bardzo subiektywne odczucie.
Układ książki wygląda tak: publicystyka, przepisy, „portrety” roślin. Po każdym z tych działów jest dodatkowy tekst „ekstra”. Zamiast indeksu albo konwencjonalnej bibliografii są „pomocne adresy” kilku niemieckich firm, „polecane lektury” czyli kilka niemieckich książek i zastrzeżenie, że wydawnictwo i autorka nie ponoszą odpowiedzialności cywilnej za błędy, szkody i wypadki. A skoro jesteśmy przy błędach…
Może nie są szkodliwe w tym sensie, że nie zagrażają życiu, ale są różnorodne i jest ich wiele.
Na przykład nazwanie kardamonu „orientalną rzeżuchą”. Wiem, skąd się wzięło – nazwa rodzajowa rukwi zwanej rzeżuchą wodną Cardamine pochodzi od Greków, którym jej pikantny smak skojarzył się z kardamonem – ale nie powinno w ogóle wystąpić.
Przez całą treść przewija się zamienne stosowanie słów: kwiaty, listki i płatki. Zamiana płatka z kwiatkiem w przypadku kwiatostanów roślin złożonych byłoby zupełnie zrozumiała, ale czasem kwiatami naprawdę nazywane są liście (i na odwrót). Odkręcanie tego podczas czytania wymaga sporego skupienia. Długo głowiłam się też, czym są „sekundarne soki roślinne” i wyszło mi, że musi chodzić o wtórne substancje roślinne. Językowych potknięć jest dużo więcej, takich w rodzaju „kwiaty owoców cytrusowych”, ale też brakujących lub niewłaściwie użytych słów. Niebagatelne nie znaczy niebanalne, funkcja roślin może być okrywowa, ale nie płożąca, a cynk jest metalem, naprawdę. Uff.
Przydałoby się też lepsze opisanie oregano, podanie pełnych nazw tymianków i usunięcie sugestii, że szafran produkuje się z nagietków.
I jeszcze jedno dementi. Chronione rośliny są chronione całe, zbiór kwiatów jest tak samo nielegalny, jak korzeni i liści. W Niemczech nie? Od tego jest redaktor, żeby poprawić albo skomentować różnicę.
Wobec tego wszystkiego, zaufanie do samych przepisów mam ograniczone. Tym bardziej, że czasem nie wiadomo, czy użyć białka czy jajka, dwa gramy zmielonych migdałów jako cała mąka w biszkopcie nie brzmią prawdopodobnie, a galaretki składają się głównie z cukru żelującego. Wolę nie sprawdzać (na gościach), czy dziwne lody bez mieszania to błąd, czy tak miało być. Bo z całej książki wynika, że gotuje się głównie dla gości, aby ich zaskoczyć, przyciągnąć uwagę, zachwycić itp.
Dla kogo? (Gdy czasem) młodych polonistek. Cała reszta czyta i gotuje na własną odpowiedzialność.
W kategorii DZIKIE GOTOWANIE W DOMU –> 4/10.
Bühring Ursel (2016). Kwiaty w kuchni. Bellona SA. Warszawa
fajny wpis
OdpowiedzUsuń