piątek, 10 lutego 2017

kwiecistości

Dzień zro­bił się wyraź­nie dłuż­szy, ale i tak mam wra­że­nie, że luty to głów­nie zimowe wie­czory, które sprzy­jają czy­ta­niu. Zwy­kle to ozna­cza bele­try­stykę albo lite­ra­turę faktu, od któ­rej ugi­nają się nasze półki, ale zima to też świetny czas na czy­ta­nie o rośli­nach i poza­se­zo­nowy powrót do ksią­żek o wyko­rzy­sta­niu tych dziko rosną­cych. Wio­sną trzeba będzie rosnąć, latem kwit­nąć, jesie­nią owo­co­wać… a spo­kój i chwila na myśle­nie o tym wszyst­kim jest teraz.


jadalne kwiaty, dzika kuchnia, recenzja książki, ursel buhring


Chęt­nie wra­cam do ulu­bio­nych ksią­żek o dzi­kich rośli­nach jadal­nych, ale tym razem wzię­łam się za coś nowego w mojej biblio­teczce. „Kwiaty w kuchni” to książka (a wła­ści­wie bro­szura) o for­mie nawią­zu­ją­cej do dodat­ków kuli­nar­nych cza­so­pism, zarówno pod wzglę­dem gra­ficz­nym, jak i języ­ko­wym. Krót­kie aka­pity, śród­ty­tuły, trzy łamy i roz­działy opa­trzone ety­kietą Ekstra albo Info stwa­rzają bar­dzo gaze­towe wra­że­nie.

To kolejny prze­kład z nie­miec­kiego, zaczy­nam nawet wyra­biać sobie ogólny pogląd o stylu ger­mań­skich publi­ka­cji, które nie­za­leż­nie od tłu­ma­cza skła­niają się ku nomen omen kwie­ci­stym ozdob­ni­kom. Mamy tu mnó­stwo egzal­ta­cji, wykrzyk­nień i arka­dyj­skich moty­wów, a zaraz obok wyli­cze­nia związ­ków che­micz­nych. Konieczny będzie cytat.

„Bogo­wie wie­dzieli: bogac­two kwiet­nych zapa­chów i kolo­rów sta­nowi życio­dajną siłę w czy­stej postaci. Nic dziw­nego zatem, że nek­tar – samo serce kwiatu – nosi nazwę napoju bogów! Spró­buj zanu­rzyć nos we wnę­trzu kwiatu – prze­ko­nasz się, że w następ­nym życiu zapra­gniesz być moty­lem, żeby móc prze­la­ty­wać z kwiatu na kwiat i spi­jać cudowny nek­tar. Jed­nak raju możemy zaznać już teraz – wystar­czy na powrót zazna­jo­mić się ze świa­tem jadal­nych skar­bów, z kwiet­nymi dziećmi z zacza­ro­wa­nego ogrodu Frei. Roślinne potom­stwo tej ger­mań­skiej bogini miło­ści i domo­wego szczę­ścia dys­po­nuje zadzi­wia­ją­cym bogac­twem wita­min i mine­ra­łów (…).”

Mito­lo­gia ger­mań­ska mie­sza się z grecką, a histo­ria Minte została opi­sana dwu­krot­nie, dla zapa­mię­ta­nia. Niek­tóre nazwy potraw są efek­tem tego samego natchnie­nia: randka sto­krotki z mnisz­kiem, sałatka z kwie­ci­stym pło­mie­niem, pokarm nimf, nagietki w ukry­ciu, zapie­kanka na nie­śmia­łość, spo­sób na dia­bła, sen kwia­tów let­nich, pozdro­wie­nia do czar­nego bzu i tak dalej.


dzikie kwiaty jadalne, jadalne chwasty, kwiatowa książka kucharska, ursel bühring


Autorka jest pie­lę­gniarką, pro­wa­dzi kursy zie­lar­skie i pisze książki. Stwo­rzyła apli­ka­cję na Andro­ida z opi­sami 116 roślin lecz­ni­czych (kosz­tuje 27 zł, ale ist­nieje tylko nie­miecka wer­sja języ­kowa).

Jadal­nych roślin opi­sa­nych w książce jest tylko 14, do tego 65 prze­pi­sów, ale fak­tycz­nie recep­tury doty­czą głów­nie kwia­tów. We wstęp­nych roz­dzia­łach (str. 6–7) podaje szer­szą listę jadal­nych kwia­tów, a kawa­łek dalej (str. 10–11) coś naprawdę przy­dat­nego – krótki opis ich smaku i zasto­so­wań. Może tylko ze sło­dy­czą i łagod­no­ścią liliow­ców bym się nie zgo­dziła, ale smak to prze­cież bar­dzo subiek­tywne odczu­cie.

Układ książki wygląda tak: publi­cy­styka, prze­pisy, „por­trety” roślin. Po każ­dym z tych dzia­łów jest dodat­kowy tekst „eks­tra”. Zamiast indeksu albo kon­wen­cjo­nal­nej biblio­gra­fii są „pomocne adresy” kilku nie­miec­kich firm, „pole­cane lek­tury” czyli kilka nie­miec­kich ksią­żek i zastrze­że­nie, że wydaw­nic­two i autorka nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści cywil­nej za błędy, szkody i wypadki. A skoro jeste­śmy przy błę­dach…

Może nie są szko­dliwe w tym sen­sie, że nie zagra­żają życiu, ale są róż­no­rodne i jest ich wiele.
Na przy­kład nazwa­nie kar­da­monu „orien­talną rze­żu­chą”. Wiem, skąd się wzięło – nazwa rodza­jowa rukwi zwa­nej rze­żu­chą wodną Car­da­mine pocho­dzi od Gre­ków, któ­rym jej pikantny smak sko­ja­rzył się z kar­da­mo­nem – ale nie powinno w ogóle wystą­pić.
Przez całą treść prze­wija się zamienne sto­so­wa­nie słów: kwiaty, listki i płatki. Zamiana płatka z kwiat­kiem w przy­padku kwia­to­sta­nów roślin zło­żo­nych byłoby zupeł­nie zro­zu­miała, ale cza­sem kwia­tami naprawdę nazy­wane są liście (i na odwrót). Odkrę­ca­nie tego pod­czas czy­ta­nia wymaga spo­rego sku­pie­nia. Długo gło­wi­łam się też, czym są „sekun­darne soki roślinne” i wyszło mi, że musi cho­dzić o wtórne sub­stan­cje roślinne. Języ­ko­wych potknięć jest dużo wię­cej, takich w rodzaju „kwiaty owo­ców cytru­so­wych”, ale też bra­ku­ją­cych lub nie­wła­ści­wie uży­tych słów. Nie­ba­ga­telne nie zna­czy nie­ba­nalne, funk­cja roślin może być okry­wowa, ale nie pło­żąca, a cynk jest meta­lem, naprawdę. Uff.
Przy­da­łoby się też lep­sze opi­sa­nie ore­gano, poda­nie peł­nych nazw tymian­ków i usu­nię­cie suge­stii, że sza­fran pro­du­kuje się z nagiet­ków.
I jesz­cze jedno dementi. Chro­nione rośliny są chro­nione całe, zbiór kwia­tów jest tak samo nie­le­galny, jak korzeni i liści. W Niem­czech nie? Od tego jest redak­tor, żeby popra­wić albo sko­men­to­wać róż­nicę.


dzikie rośliny jadalne, warzywa nieuprawne, ursel bühring, okładka


Wobec tego wszyst­kiego, zaufa­nie do samych prze­pi­sów mam ogra­ni­czone. Tym bar­dziej, że cza­sem nie wia­domo, czy użyć białka czy jajka, dwa gramy zmie­lo­nych mig­da­łów jako cała mąka w bisz­kop­cie nie brzmią praw­do­po­dob­nie, a gala­retki skła­dają się głów­nie z cukru żelu­ją­cego. Wolę nie spraw­dzać (na gościach), czy dziwne lody bez mie­sza­nia to błąd, czy tak miało być. Bo z całej książki wynika, że gotuje się głów­nie dla gości, aby ich zasko­czyć, przy­cią­gnąć uwagę, zachwy­cić itp.


Dla kogo? (Gdy cza­sem) mło­dych polo­ni­stek. Cała reszta czyta i gotuje na wła­sną odpo­wie­dzial­ność.
W kate­go­rii DZIKIE GOTOWANIE W DOMU –> 4/10.


Büh­ring Ursel (2016). Kwiaty w kuchni. Bel­lona SA. War­szawa

1 komentarz: