Nagle okazało się, że Le potrzebuje lekarstwa, które można wydobyć z kłączy rdestowca japońskiego (Fallopia japonica), ale dopiero za kilka miesięcy, bo dwa tygodnie temu skończył się podręcznikowy czas zbioru. Na Krzunie jest duże stanowisko – co rok większe – które odwiedzałam nie raz, akurat w celach kulinarnych. Zdecydowała wiara, że własnoręcznie przyrządzony lek roślinny jest skuteczniejszy niż gotowe preparaty. Choćby nawet te wiosenne dni zabrały większość substancji czynnych do liści, będę mieć najświeższy surowiec, minimalny czas utleniania, a w butelce znajdzie się coś z dobrych życzeń i troski. Moich, Potwora obsługującego szpadel i każdego kto przyłoży rękę do przygotowania, wstrząsania, zlewania i podawania. Pod wpływem materiałów Różańskiego zdecydowałam, że powstanie intrakt.
Kilo kłączy zbieraliśmy w terenie godzinę, płukałam godzinę, kroiłam godzinę, na przemian nożem i sekatorem. Porażone pleśnią albo zbutwiałe fragmenty były oddzielane, niezdrewniałe kawałki również, według intuicji, że skoro mają to być spóźnione kwietniowe zbiory, to tych młodszych części w kwietniu mogło nie być na świecie. Zostały ciemną nocą zalane wrzącym spirytusem i za dwa tygodnie lekarstwo będzie gotowe.
Niech zdrowieje.
leczmy się
OdpowiedzUsuń