Kwiaty kojarzą się powszechnie z eteryczną słodyczą, choć bliżej im zwykle do sałaty. A liliowiec (Hemerocallis) to zdecydowanie sałata z pazurem – jest co ugryźć i całkiem to-to pikantne. Chlup go do marynaty! Przy okazji w ocet trafiły też kwiaty funkii (Hosta), żeby wykorzystać pewną inspirację.
Jakiś taki za bardzo fuzu-bio-eko-muzu ocet jabłkowy na półce mi został, straszliwie mętny, w dodatku o wystudzeniu go pomyślałam dopiero po zalaniu kwiatów. Bałam się, że zgorzknieją, ale się tylko trochę zeszkliły, za to zassane zakrętki są niewątpliwym plusem. Po kilku dniach słoik z liliowcami nabrał czerwoniastego koloru, ale same kwiaty zbladły.
Jako że marynata była korzenna, dominuje pikantny smak duetu goździk-ziele angielskie. Poza tym piklowce wyglądają intrygująco i są sympatycznie chrupiące.
marynowane pąki liliowca i funkii
nierozwinięte kwiaty
ocet jabłkowy
sól, cukier, ziarnisty pieprz, ziele angielskie, goździki
Do wyparzonych słoików włożyć po dwa goździki, ziarna pieprzu i ziela angielskiego. Ciasno upakować kwiaty. Jeszcze ciaśniej. I jeszcze trochę ścieśnić. Ocet zagotować z solą i cukrem w proporcji: łyżeczka soli i pół łyżeczki cukru na każdą szklankę octu. Wystudzić marynatę (albo i nie). Zalać słoiki, szczelnie zakręcić i odstawić do lodówki na około 2 tygodnie.
A po tych 2 tygodniach trzeba je szybko zużyć, bo dłużej przechowywane tracą chrupkość i konsystencja robi się nijaka.
ciekawe jakie wyrośnie
OdpowiedzUsuń