Gotowanie u kogoś ma kilka bezsprzecznych zalet, choćby inne narzędzia i nowe faktury, które uruchamiają wyobraźnię. Można pozazdrościć starego młynka do kawy, zachwycić się światłem w kuchni, a z drugiej strony bardziej docenić swoje własne noże. Lubię.
Tym razem, nie chcąc bawić się w zaawansowaną dyplomację przy
podawaniu posiłków, postawiłam na funkię. Jest znajoma (o tam
rośnie!), idealnie niekontrowersyjna, stereotypowo sałatowa,
więc obywa się bez instrukcji obsługi. Chętni sami zdecydowali, czy
zjeść sałatkę z fetą, czy w niezmienionej wersji do obiadu.
sałatka z liści funkii
młode liście funkii
kędzierzawa sałata wyhodowana na parapecie
pomidory
młody por
czarne oliwki
świeża bazylia i czosnek
olej rzepakowy zimnotłoczony, ocet balsamiczny
sól, pieprz
utarte suszone zioła: tymianek, rozmaryn, majeranek, mięta
Liście umyć i wysuszyć. Składniki pokroić, bazylię drobno posiekać, a czosnek wycisnąć przez praskę. Przyprawy z olejem i octem połączyć np. wstrząsając w małym słoiku. Wszystko wymieszać.
Funkia ma smak łagodny i trawiasty, ale tak dominujący, że
jakakolwiek kompozycja wymaga najbardziej aromatycznych ziół
i dokwaszania. Poza tym zastrzeżeniem, można ją traktować jak
zwykłą sałatę. Kędzierzawa nie była w sałatce niezbędna, ale za to
tutejsza i bardzo fajna zarówno w smaku, jak i strukturze.
A na koniec specjalne pozdrowienia dla Bryśki i sto lat dla Natalii.
Natalia, nie znamy się osobiście i wiem, że przeczytasz to z opóźnieniem, ale dziękuję za pożyczenie sprzętu i uratowanie moich planów. Najlepszego z okazji urodzin!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz