Dopóki nie zobaczyłam dwóch książek na raz, zastanawiałam się, czy są przygotowane jako zestaw. Nie są, co można było przewidzieć: różni autorzy, powtarzające się informacje, zdublowane schematy budowy roślin i słowniczek. Wspólne są aż 42 gatunki, więc siłą rzeczy ich opisy znalazły się w obu książkach, zwykle opatrzone identycznymi zdjęciami. To niemal połowa wszystkich roślin ujętych w „Atlasie dzikich kwiatów” i trzecia część zawartości „Atlasu ziół”. Te książki skompresowane do jednego tomu byłyby świetne, ale i tak są dobre. Oba atlasy zawierają łacińskie nazwy oraz informacje o występowaniu i cechach każdej opisanej rośliny i jej wykorzystaniu. Oba mają równie mylące podtytuły. Ale po kolei.
„Atlas ziół. Kulinarne wykorzystanie roślin dziko rosnących” (AZ) jest tak naprawdę książką o roślinach przyprawowych. Bylinach, jednorocznych, dwu- i wieloletnich, drzewach, krzewach. Dzikich, uprawnych, dziczejących. W sumie obecność około 40 roślin kłóci się z podtytułem, choćby ajowana, alpinii, anyżu gwiazdkowatego, wasabi, cibory, trawy cytrynowej, kapara, kardamonu, kurkumy, lawendy, lukrecji, mirtu, muszkatołowca, sasafrasu czy lauru. Z kolei zaskakuje brak na przykład piołunu i tasznika.
Przepisy potraktowane są hasłowo, jak zwykle bywa z przyprawami. Receptur z podanymi czasami i dokładnymi proporcjami jest tylko kilka. Może to przysporzyć rozterek niedoświadczonym w kuchni, ale więcej szczegółów niż wymienienie zastosowań byłoby zwyczajnie niepotrzebne. (Rozpisywanie dokładnego przepisu np. na pieczeń jagnięcą z majerankiem jako danie z dzikich roślin zawsze wydawało mi się śmieszne.)
Gdzieniegdzie podane są alternatywne nazwy. Bywają wspomniane właściwości lecznicze, ale tylko jako krótka wzmianka. Autorka przedstawiona jest jako pracownik naukowy Katedry Botaniki i Ekologii Roślin wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego.
„Atlas dzikich kwiatów. Kulinarne i lecznicze wykorzystanie kwiatów dziko rosnących” (ADK) we wstępie wyjaśnia, że opisuje „rośliny kwiatowe”, co odpowiadałoby wszystkim roślinom nasiennym, ale spis treści pozwala przypuszczać, że chodziło tylko o okrytonasienne. Większości opisanych roślin kwiatów w ogóle się nie używa. Taka zmyła.
Hasła są przygotowane rzetelnie, skupiają się bardziej na leczniczym zastosowaniu niż kulinarnym, a mimochodem podają mnóstwo przydatnych szczegółów dla chwastożercy.
Dużym plusem jest szczegółowe uwzględnienie warunków suszenia surowca zielarskiego. Do zalet zaliczam też podanie bibliografii. Znam kilka z wykorzystanych pozycji, ale nie miałam wrażenia czytania pozszywanej mozaiki wcześniejszych źródeł. Wadą jest brak zwyczajowych nazw roślin.
Trafiają się błędy merytoryczne, ale nie jest ich wiele i są niegroźne. ADK informuje, że korzeń dzikiej marchwi jest niejadalny (!), a morwę białą nazywa morwą czarną sugerując się ciemnym kolorem jej owoców. AZ ilustruje hasło o maku lekarskim zdjęciem maku polnego, a portulakę opisuje jako słodko-kwaśną w smaku, podczas gdy w drugiej książce jest zdecydowanie bliższy prawdzie opis: słono-kwaśna.
Pod względem grafiki jest naprawdę dobrze. Starannie dobrane ilustracje pomagają samodzielnie oznaczyć rośliny, szczególnie te, przy których zostały zamieszczone botaniczne ryciny. Trochę mnie gryzie w oczy brak justowania w dużych blokach tekstu, tym bardziej, że jest zastosowane we wstępnych rozdziałach, ale to raczej szczegół.
Okładki wpisują się w tradycję parcia na fiolet. (Patrzę na półkę i książki o jadalnych chwastach zawierają więcej fioletu niż cała reszta sporego regału.)
To nie są książki w teren, twarda oprawa i mnogość zdjęć szybko wzbudziłaby agresję w kimś, komu by przyszło nosić którąś z nich w plecaku. W swojej biblioteczce zaliczam je do domowych pomocniczych, ale spokojnie mogą służyć do zapoznawania się z roślinami dziko rosnącymi osobom pewnym siebie w kuchni (AZ) i niesytym podstaw zielarstwa (ADK).
Halarewicz Aleksandra (2015). Atlas ziół. Kulinarne wykorzystanie roślin dziko rosnących. Wydawnictwo SBM. Warszawa
Mederska Małgorzata, Mederski Paweł (2015). Atlas dzikich kwiatów. Kulinarne i lecznicze wykorzystanie kwiatów dziko rosnących. Wydawnictwo SBM. Warszawa
„Atlas ziół. Kulinarne wykorzystanie roślin dziko rosnących” (AZ) jest tak naprawdę książką o roślinach przyprawowych. Bylinach, jednorocznych, dwu- i wieloletnich, drzewach, krzewach. Dzikich, uprawnych, dziczejących. W sumie obecność około 40 roślin kłóci się z podtytułem, choćby ajowana, alpinii, anyżu gwiazdkowatego, wasabi, cibory, trawy cytrynowej, kapara, kardamonu, kurkumy, lawendy, lukrecji, mirtu, muszkatołowca, sasafrasu czy lauru. Z kolei zaskakuje brak na przykład piołunu i tasznika.
Przepisy potraktowane są hasłowo, jak zwykle bywa z przyprawami. Receptur z podanymi czasami i dokładnymi proporcjami jest tylko kilka. Może to przysporzyć rozterek niedoświadczonym w kuchni, ale więcej szczegółów niż wymienienie zastosowań byłoby zwyczajnie niepotrzebne. (Rozpisywanie dokładnego przepisu np. na pieczeń jagnięcą z majerankiem jako danie z dzikich roślin zawsze wydawało mi się śmieszne.)
Gdzieniegdzie podane są alternatywne nazwy. Bywają wspomniane właściwości lecznicze, ale tylko jako krótka wzmianka. Autorka przedstawiona jest jako pracownik naukowy Katedry Botaniki i Ekologii Roślin wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego.
„Atlas dzikich kwiatów. Kulinarne i lecznicze wykorzystanie kwiatów dziko rosnących” (ADK) we wstępie wyjaśnia, że opisuje „rośliny kwiatowe”, co odpowiadałoby wszystkim roślinom nasiennym, ale spis treści pozwala przypuszczać, że chodziło tylko o okrytonasienne. Większości opisanych roślin kwiatów w ogóle się nie używa. Taka zmyła.
Hasła są przygotowane rzetelnie, skupiają się bardziej na leczniczym zastosowaniu niż kulinarnym, a mimochodem podają mnóstwo przydatnych szczegółów dla chwastożercy.
Dużym plusem jest szczegółowe uwzględnienie warunków suszenia surowca zielarskiego. Do zalet zaliczam też podanie bibliografii. Znam kilka z wykorzystanych pozycji, ale nie miałam wrażenia czytania pozszywanej mozaiki wcześniejszych źródeł. Wadą jest brak zwyczajowych nazw roślin.
Trafiają się błędy merytoryczne, ale nie jest ich wiele i są niegroźne. ADK informuje, że korzeń dzikiej marchwi jest niejadalny (!), a morwę białą nazywa morwą czarną sugerując się ciemnym kolorem jej owoców. AZ ilustruje hasło o maku lekarskim zdjęciem maku polnego, a portulakę opisuje jako słodko-kwaśną w smaku, podczas gdy w drugiej książce jest zdecydowanie bliższy prawdzie opis: słono-kwaśna.
Pod względem grafiki jest naprawdę dobrze. Starannie dobrane ilustracje pomagają samodzielnie oznaczyć rośliny, szczególnie te, przy których zostały zamieszczone botaniczne ryciny. Trochę mnie gryzie w oczy brak justowania w dużych blokach tekstu, tym bardziej, że jest zastosowane we wstępnych rozdziałach, ale to raczej szczegół.
Okładki wpisują się w tradycję parcia na fiolet. (Patrzę na półkę i książki o jadalnych chwastach zawierają więcej fioletu niż cała reszta sporego regału.)
To nie są książki w teren, twarda oprawa i mnogość zdjęć szybko wzbudziłaby agresję w kimś, komu by przyszło nosić którąś z nich w plecaku. W swojej biblioteczce zaliczam je do domowych pomocniczych, ale spokojnie mogą służyć do zapoznawania się z roślinami dziko rosnącymi osobom pewnym siebie w kuchni (AZ) i niesytym podstaw zielarstwa (ADK).
Halarewicz Aleksandra (2015). Atlas ziół. Kulinarne wykorzystanie roślin dziko rosnących. Wydawnictwo SBM. Warszawa
Mederska Małgorzata, Mederski Paweł (2015). Atlas dzikich kwiatów. Kulinarne i lecznicze wykorzystanie kwiatów dziko rosnących. Wydawnictwo SBM. Warszawa
Nie polecam tych książek. Bardzo się na nich zawiodłem. Są niemal identyczne. Przerost formy nad treścią. W taki sposób ta Panie robią doktoraty.
OdpowiedzUsuńNajlepszą publikacją dotyczącą dzikich roślin jadalnych z jaką miałem styczność(20/30 książek) jest "Jadalne rośliny dziko rosnące - Guido Fleischhauer Steffen, Guthmann Jurgen, Speigelberger Roland". Ma swoje małe wady ale mimo wszystko uważam że jest to najlepsza pozycja na rynku.
Zalety:
- genialny kalendarz zbioru na końcu książki
- kompaktowość (niesamowite jak wiele info zostało umieszczonych w tak małej książce)
- jakość treści(pominięta całą masa bzdurnych info o histori/ zaawansowanej chemii a skupiono się kiedy i do czego można użyć poszczególnych elementów rośliny)
- ilość roślin (ponad 200roślin, rzadko się zdarzało że czegoś nie było, chociaż brak wrotyczu to duży minus)
- świetne oznaczanie (widzisz roślinę i szukasz po liściu, dodatkowo pod większością roślin są wyraźne szkice)
To była pierwsza recenzja na blogu - minęło sporo czasu i z tych dwóch zostawiłam sobie tylko "Atlas roślin". Mam lepsze i gorsze książki, ta sytuuje się gdzieś w środku stawki. Najbardziej cenię sobie "Polski zielnik kulinarny" oraz "Dzikie rośliny jadalne Polski", które mogą wprawdzie odstraszać formą leksykonu i szczątkowymi ilustracjami, ale zawierają mnóstwo konkretnej wiedzy.
OdpowiedzUsuńPlanuję więcej wpisów o książkach, może wyjdzie z tego subiektywny ranking. Dzięki za polecenie.
trzeba mieć takie wdomu
OdpowiedzUsuń