wtorek, 7 maja 2019

chłopięca rzecz

Nie jest prosto odpowiedzieć na pytanie, jakie źródło wiedzy o jadalnych roślinach będzie najlepsze do zabrania w teren. Zerkam na półkę, a tam głównie twardo oprawione pokaźne tomiszcza. Jeśli wybieram się niedaleko, nie martwiąc się o wielkość i wagę bagażu, wybieram czasem „Polski zielnik kulinarny”. Jednak planując nosić cały ekwipunek na własnych plecach podczas dłuższej wędrówki, papier po prostu zostawiam w domu. Musi mi wtedy wystarczyć to, co wiem, tak jest lżej i swobodniej. Z drugiej strony, kiedyś trzeba tą wiedzę rozwijać, a piesze wypady to jedna z najlepszych sposobności.

Można wzdychać, że jedne książki za ciężkie, inne zbyt zdawkowe w opisie, a przydałaby się taka mała, poręczna choć trudnozniszczalna, bez wystylizowanych ilustracji dań i pasjonujących ciekawostek, a jednak z rycinami pomagającymi w oznaczaniu roślin. Można też samemu ją zredagować. Właśnie tak powstała „Zielona kuchnia” Bogdana Jaśkiewicza, może nawet nie tyle książka, co skrypt. Tworzenie go musiało mieć coś z zapełniania stron tradycyjnego zielnika i pakowania się na biwak.




Autor zajmuje się surwiwalem i pokrewnymi dziedzinami, jest instruktorem. Z praktycznych więc powodów rozszerzył treść swojej książki o uniwersalne przepisy, pieczywo z ogniska i zupy, test jadalności roślin oraz słowniczek botaniczny. Tak, żeby ewentualny brak doświadczenia zarówno botanicznego jak i kulinarnego jak najmniej przeszkadzał czytelnikowi. Założył też, że ze względów etycznych ominie rośliny chronione.

Każda ze 163 jadalnych roślin opisana jest nazwą botaniczną i łacińską oraz rodziną. Większość haseł posiada ilustracje (których autorzy lub źródła nie zostały podane). Dokładny opis rośliny i informacje o jej występowaniu uzupełnione są zwykle zastosowaniem, w tym również zielarskim, i przepisami zaczerpniętymi z bibliografii. Niestety, nie wszystkie cytowane receptury są możliwe do wykonania w polowych warunkach. Tu się jednak muszę zgodzić z tezą ze wstępu, że jeżeli wiadomo, jak przyrządzić jakąś roślinę w kuchni, od razu łatwiej jest znaleźć dla niej zastosowanie w terenie. Tam, gdzie do suchego opisu dodano bardziej osobiste wskazówki, można przeczytać na przykład, że biała kora [brzozy], którą niektórzy zalecają jeść jak makaron ma smak i wartość odżywczą papieru albo młode pędy [szparagów] same z siebie raczej nie mają smaku, ale z sosami są pyszne. Zgódźcie się lub nie, ale dopiero po spróbowaniu.





Na czterech kolorowych wkładkach przedstawiono zdjęcia wybranych roślin. Sportretowane są również dwie rośliny trujące (oznaczone czerwoną ramką), barszcz Sosnowskiego i mydlnica. Dobór trochę zaskakujący, ale w tekście pojawia się więcej ostrzeżeń przed szczególnie problematycznymi do oznaczenia roślinami trującymi podobnymi do jadalnych.

Dużą zaletą jest ujęcie wielu gatunków traw. Mam wrażenie, że te informacje najtrudniej odszukać w różnych źródłach. A skoro o źródłach mowa, „Zielona Kuchnia” ma bardzo solidną bibliografię, skrupulatnie podaną na ostatniej stronie. Mając te pozycje w podręcznym księgozbiorze, można mieć wprawdzie wrażenie dublowania treści, ale tylko do czasu pakowania plecaka.




Mój egzemplarz pochodzi z szóstego wydania i 2007 roku. Wygląda, jakby został złożony w MS Word i wydrukowany na atramentówce. Ma twardą oprawę i gabaryty typowego brulionu A5, waży 325 g. Trudno pisać o rzeczach do poprawy bez najnowszej edycji w ręku, więc mam tylko nadzieję, że później została zlecona korekta, ujednolicone nazwy siedlisk i wyeliminowane drobne nieścisłości, jak ta o kontakcie z barszczem Sosnowskiego.

Żeby stosować tą książkę w terenie, trzeba się jej najpierw nauczyć, zapoznać z treścią i wiedzieć, jakie są jej ograniczenia. Polecam też robić notatki ołówkiem na marginesach.

Dla kogo? Piechurów i praktykantów surwiwalu.
W kate­go­rii DZIKIE GOTOWANIE W TERENIE –> 9/10.


Jaśkiewicz Bogdan (2007). Zielona kuchnia czyli zielnik dziko rosnących roślin jadalnych. Nakład własny autora. Warszawa

3 komentarze: