Siedzę i gadam… z babcią o jedzeniu.
– Lebiodę się jadło?
– Tak, tak. Ja to nazywałam błoto, strasznie nie lubiłam tego, bo mi błoto przypominało. To się robiło tak jak szpinak, tylko rzadsze, bardziej rzadkie. Nie wiem, czy to było zalewane mlekiem, czy nie. Chyba nie. Ale tak siekane było. Strasznie nie lubiłam. Gdzie to teraz tyle tej lebiody rośnie, żeby narwać… I szczaw był, szczaw to na łące. Się szło na łąkę, się zrywało i robiło zupę szczawiową.
Wszystko było jasne, dopóki przy rodzicielu nie wspomniałam tematu rozmowy.
– Lebiodę jedli? A co to za roślina lebioda?
– Pewnie komosa biała.
– Ale przecież u nich komosę nazywają gorczycą.
Babcia przy następnej okazji zagadnięta o tą drobną wątpliwość zaczęła się śmiać.
– No tą gorczycę jedliśmy, gorczycę. Czyli komosę. Ale dla mnie i tak to było błoto.
* Lata trzydzieste i czterdzieste we wsi na styku Małopolski (historycznie), Podlasia (etnograficznie) i Lubelszczyzny (administracyjnie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz