Poprzedni maj zastał mnie i Potwora w Dolinie. Przez dwie wieczorne godziny mieliśmy ją dla siebie. Zdążyliśmy przez ten czas zebrać zapas drewna i rozstawić obóz przy studni. A potem zaczęły się schodzić wędrowne plemiona. Mogliśmy ich tylko przywitać jak gospodarze.
Zagubione Plemię W Mokrych Butach przyniosło obrzędowe naczynia: kilka flaszek i kieliszek.
Plemię O Zaostrzonym Rygorze czciło wartości niematerialne: organizację i regulamin. Mieli gitarę, siekierę i kociołek, a do tego gitarzystów, rębaczy, kociołkowych, wachty, dyżurnych i starszyznę. Zagadnięci czekali, aż przemówi Wódz. Odliczali minuty czasu śpiewania, żeby synchronicznie położyć się spać. Miało to swój sens – jeśli wszyscy zasnęli na komendę, nikomu nie mogło przeszkadzać potężne chrapanie, jakie niosło się od ich obozowiska.
A ciemną nocą przydreptał Lud Księgi. Ich tożsamość początkowo wcale nie była tak oczywista, trudno było znaleźć właściwy trop. Barwny ubiór, znajomość terenu, zapas słoików majonezu, przydźwigany na plecach wór pełen cebuli – kolejne szczegóły rozpraszały uwagę. Jednak rano na okrzyk Dziewczyny W Kierpcach przynieśli z namiotu do ognia Mądrą Księgę, którą zaczęła głośno czytać, a potem rozproszyli się po okolicy mamrocząc zaklęcia. Najgłośniej rozbrzmiewało czosnekniedźwiedziczosnekniedźwiedzi.
Plemię O Zaostrzonym Rygorze o świcie przeniosło się na drugi brzeg Rzeki i obserwowaliśmy ich krzątaninę z daleka. Na kogoś czekali. Mokre buty Zagubionych wcale nie wyschły przez noc, a oni zdecydowali się szukać miasta. Nam się nie spieszyło. Słuchaliśmy kolejnych czytań z Księgi.
Po jakimś czasie dosiadł się Chłopak Z Pomponem. Przyniósł naręcze ziół i kieszonkowy klucz do oznaczania. Kartkował książkę, a potem wrzucał jedną z gałązek w ogień, podnosiła się mała smużka dymu, a on wracał do kartkowania. Szczególnie długo zastanawiał się nad przetacznikiem. Klucz był chyba kolorystyczny, a przetacznik przewrotnie miał białe kwiaty zamiast niebieskich. Rozważałam włączenie się w rytuał, ale wtedy wszystkie pozostałe zioła wylądowały w ogniu, a chłopak zajął się jedzeniem chleba tostowego z majonezem.
Powoli trzeba było się zbierać. Zupełnie bezludna poprzedniego dnia Dolina przeżywała najazd rowerzystów i spacerowiczów. Zostawiliśmy ją Ludowi Księgi. A Księga? To Dzika Kuchnia Łuczaja. Jakieś dwa dni później weszliśmy w czosnkowy wyziew emanujący z pobliskiego lasu – kwitnącego stanowiska czosnku niedźwiedziego nie da się przegapić, a że pozyskanie z naturalnych zabronione, znaleźliśmy sobie sztuczne. I wróciliśmy do Miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz