Potwór dziś proklamował wiosnę. Skłoniła go do tego, jak wyjaśnił, aura. Ja tam takiej miejskiej aurze bez konkretów nie daję wiary, więc korzystając z okoliczności szybko przespacerowałam się po Krzunie, skoro i tak inne sprawy zwabiły nas w pobliże Miasteczka.
Pozmieniało się. Bardziej niż oznaki wiosny widać nowe dzikie wysypisko, bezczelną hałdę gruzu, lokalne składowiska popiołu i zniszczone kopce mrowisk. Szkoda, że oberwało się rudnicom, leśnym mrówkom, których obecność jest jednym z dowodów, że Krzun nie jest tylko zadrzewieniem w granicach administracyjnych Miasteczka, ale bardziej ekotonem, przyrodniczym pograniczem.
W osłoniętych miejscach ciągle leży śnieg. Z roślin odmeldowały się już rozetki liści mniszka, gwiazdnica, zeszłoroczne wiesiołki, podbiał, wrotycz, podagrycznik, pokrzywa. Wszystko w ilościach, jak na razie, przyprawowych.
Dzikie śliwy zbierają się z pąkami, które są maleńkie, a smakują jak pestki brzoskwini i gorzkie migdały.* Skubię pączek, żeby poczuć smak.
To jak z tą wiosną? Zapach ściółki jest nie do podrobienia i to
na pewno nie zima tak pachnie. Mamy przedwiośnie, nieastronomiczną
porę, pogranicze. Znowu ono.
* To nitrylozydy,
między innymi amigdalina, nadają im ten aromat. Wprawdzie ich
pochodna, cyjanowodór, jest trująca, ale te same związki zawierają
choćby pestki jabłek, a nikt się ich nie boi. Mają też właściwości
lecznicze. O ich wpływie na zdrowie (oraz zagrożeniu) można
poczytać TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz