środa, 25 czerwca 2014

białe korki, czarny bez

Wypra­wi­łam się do szwedz­kiego sklepu po butelki. Takie z bia­łym kor­kiem, gumką i meta­lo­wym zapię­ciem. Bzy na łące, za którą daleko widać nie­bie­skie maga­zyny, już prze­kwi­tły, więc nie kusiło zbie­ra­nie kwia­tów na kolejny baniak musu­ją­cego napoju. Jeden stał w sza­fie cze­ka­jąc na roz­le­wa­nie, a bute­lek zabra­kło. W ostat­nich wol­nych kilka dni wcze­śniej zamknę­łam zapas bzo­wego syropu.

Zanim wyszłam z brzę­ka­ją­cym ple­ca­kiem, obej­rza­łam szwedz­kie towary eks­por­towe: sok, syrop i dżem bzowy z poma­rań­czami. Tema­tyczny zbieg oko­licz­no­ści, a w skła­dzie napo­jów woda, cukier, eks­trakt z kwia­tów "bzu szwedz­kiego", kwas e-coś­tam, więc kon­cep­cja zna­joma.


syrop z kwia­tów czar­nego bzu

4 litry wody mine­ral­nej
szklanka cukru
szklanka octu jabł­ko­wego
3/4 litra (cia­sno upcha­nych) kwia­tów bzu pozba­wio­nych łody­żek

Cukier roz­pu­ścić w wodzie, dodać ocet, potem kwiaty. Odsta­wić na dobę w chłodne miej­sce, a po tym cza­sie prze­ce­dzić i zlać do wypa­rzo­nych bute­lek. Pić kil­ka­krot­nie roz­cień­czony.

Kwia­tów nie trzeba myć ani płu­kać.
Taka ilość skład­ni­ków ide­al­nie mie­ści się w dużej butli po wodzie mine­ral­nej.


bzowy napój musu­jący

4 litry wody mine­ral­nej
kil­ka­na­ście dużych kwia­to­sta­nów bzu
0,5 kg cukru
3 cytryny
łyżka octu win­nego

Litr wody dopro­wa­dzić do wrze­nia, dodać cukier. Mie­szać dopóki cukier się nie roz­pu­ści, wystu­dzić. Cytryny spa­rzyć i otrzeć skórkę, a następ­nie pokroić w pla­sterki. Wymie­szać wszyst­kie skład­niki. Odsta­wić w ciemne, chłodne miej­sce na mini­mum 5 dni, może być tydzień. W tym cza­sie zaj­dzie pierw­szy etap fer­men­ta­cji, można go roz­po­znać po gro­ma­dzą­cej się na wierz­chu pia­nie. Odce­dzić i prze­lać do wypa­rzo­nych bute­lek z zamknię­ciem typu weck. Prze­cho­wy­wać w niskiej tem­pe­ra­tu­rze. Otwie­rać nie wcze­śniej niż po mie­siącu, koniecz­nie wcze­śniej schło­dzony w lodówce – spo­dzie­wać się szam­pań­skiego wystrzału.

Nie ma potrzeby doda­wać droż­dży win­nych, na kwia­tach bzu natu­ral­nie żyją droż­dże i to one zadbają o zawar­tość napoju. Żeby prze­żyły, ważne jest wystu­dze­nie syropu cukro­wego.



Prze­pisy kie­dyś się przy­plą­tały. Sam pomysł jest bar­dzo eks­plo­ato­wany przez Bry­tyj­czy­ków (i jak się oka­zało Szwe­dów). O wybo­rze wariantu zade­cy­do­wało więk­sze zaufanie do owo­co­wego octu niż kry­sta­licznego kwasku cytry­nowego.

I się prze­li­czy­łam, albo raczej roz­cza­ro­wa­łam, oba płyny wyszły dla mnie zde­cy­do­wa­nie za kwaśne, cho­ciaż jako baza do napo­jów zna­la­zły swo­ich entu­zja­stów. Kwe­stia smaku. Z brytyjską skalą kwaśności mi trochę nie po drodze.
Nie obyło się też bez kata­strofy, kiedy otwierana butelka – o tem­pe­ra­tu­rze poko­jo­wej, wbrew moim dra­ma­tycz­nym ostrze­że­niom – wystrze­liła fon­tanną nie dając się ponow­nie zamknąć. Tuż przed zapla­no­wa­nym wyjściem z domu na dwa tygo­dnie. Począ­tek wypadu opóź­nił się nam o pra­wie dwie godziny, bo tyle zajęło dopro­wa­dze­nie do porządku kuchni.

No i jesz­cze o butel­kach. Nie­stety nie są na tyle szczelne, żeby móc je sen­sow­nie prze­trans­por­to­wać z zawar­to­ścią na przy­kład samo­cho­dem, nie wspo­mi­na­jąc choćby o podróży trans­por­tem zbio­ro­wym z musu­ją­cym napo­jem w ple­caku. Dopóki stoją, spraw­dzają się ide­al­nie, ale przy­pad­kowe poru­sze­nie kor­kiem gro­zi­łoby wycie­kiem albo raczej spek­ta­ku­larną dekom­pre­sją.

niedziela, 22 czerwca 2014

start

W Mie­ście patrzę na ruch uliczny przez gałę­zie morwy, w Mia­steczku czeka przy­ja­zny kawa­łek ziemi, a pomię­dzy tymi i innymi miej­scami – idę i myślę o jedze­niu.


morwa biała, gołąb grzywacz