Pozazdrościłam tych marynowanych pączków lipy. Niby surowe są
najsmaczniejsze do pochrupania, ale jako pikle świetnie pasują do
kanapek.
Moja upatrzona lipa ma duże pąki, za to zebrane tylko po trzy lub
cztery w kwiatostanie. Sięgam tylko do trzech gałęzi, ale
najbardziej ocieniona – od północy – wcale nie ma kwiatów. Tyle, co
udało mi się na raz zebrać z rękami w górze, akurat starczyło na
świeżą przegryzkę i słoik pikli.
Było kogo częstować surowizną i zdania co do smaku okazały się
podzielone. (A najpierw trzeba było podpowiedzieć, że je się to
mniej więcej jak porzeczki.) Że kwiatowe, orzechowe, trawiaste. Jak
dla mnie lipowe, czyli delikatnie zielone i pyszne. Podobne do liści
lipy, ale kulki się fajniej chrupie.
marynowane pączki kwiatowe lipy
lipowe pączki razem z ogonkami, ale bez skrzydełek (tzw. podsadek)
proporcje na marynatę: szklanka octu jabłkowego, łyżka soli, 3 łyżki cukru
Ocet zagotować z solą i cukrem. Pączki umyć, zblanszować i odcedzić, a potem ciasno umieścić w słoiku. Zalewać gorącym octem, od razu zakręcać.
Zrezygnowałam z przypraw, nie pasowały mi do tego smaku, z resztą w oryginale też ich nie było. Chociaż rozważałam dodanie kilku ziaren pieprzu i użycie miodu w zastępstwie cukru, ale lipowy akurat się skończył, a iglastego spadziowego było mi szkoda. Przy zalewaniu pączki trochę zmniejszają objętość. W marynacie prawie od razu tracą jasnozielony kolor i robią się jednolicie żółte. Pewnie pomogłoby na to hartowanie. Nadają się do jedzenia nawet już po 2 dniach. A przy wyjmowaniu czepiają się w zabawne grona.
świetny blog serio
OdpowiedzUsuń