Zostanie tyle drzew, ile narysowało pióro.
Jerzy Harasymowicz
Jerzy Harasymowicz
O Wielkim Krzunie pisałam już kilka razy. To tylko kawałek miasteczkowego zadrzewienia, traktowany przez okolicznych mieszkańców jako ogrodowy kompostownik – gałęzie ścięte z tujowych żywopłotów i niekochane już bergenie leżą całymi hałdami. Pewnie dlatego gatunków obcych i inwazyjnych jest tu więcej niż w prawdziwych lasach. Ale ta pojemność środowiska, roślinna wytrwałość i nieformalny charakter tworzą wyjątkowe miejsce. Spójrzcie na te czerwienie.
Głóg ciągle ma owoce, choć zbiera się do wypuszczania liści i kwitnienia. I nie są to poczerniałe zmarszczone mumie, ale całkiem apetyczne czerwone kulki. Rdestowiec, inwazyjna zmora nie do wytępienia, wypuszcza nowe pędy, osłaniane przez obumarłe zeszłoroczne badyle. Jeszcze trochę podrosną i będą prawdziwym przysmakiem w typie szczawiu i rabarbaru. Czarki znacie z już z wiejskich zdjęć, ale na Krzunie sama widziałam je po raz pierwszy.
Brązy też są niczego sobie. Chmiel dusi robinię akacjową, korniki i drewnojady selekcjonują drzewa, dzięcioły nie dają się owadom bardzo rozpanoszyć.
Spotyka się tu właściwie wyłącznie spacerowiczów i wagarowiczów, bo szkodników wyrzucających śmieci trudno przyłapać. Na wagary od szkoły czy życia to najlepsze miejsce w okolicy. Tylko smutne, nawet mimo tulipanów, krokusów i cebulic. Teraz jeszcze smutniejsze.
Podobno mój poprzedni wpis o drzewach był polityczny. Nie myślę tak, bo pisałam zbyt osobiście, żeby był choćby społeczny. Ale jeśli tak go można było czytać, to teraz tym bardziej będzie o polityce, bo o drzewach. Ludzie rzucili się je wycinać, jakby zamierzali na raz odbić sobie wszystkie lata terroru ograniczeń i na wszelki wypadek zadziałać też na zapas. Wszędzie, na wsi, w Mieście i miasteczku. Ostatnio nawet nie zważając na sezon lęgowy, bo w telewizji mówili, że nareszcie wolno. Szkód nie da się odrobić i mam tu na myśli nie tylko spustoszenie w krajobrazie i lęgach, ale może nawet bardziej to poczucie wolności i samostanowienia, które się w społeczeństwie nagle powszechnie objawiło. Bo jak tu walczyć z odzyskaną niepodległością? Idź fe, ekologu!
Krzun stracił od południa sosnową otulinę, dotąd świetnie izolująca go od dość ruchliwej drogi. Od wschodu skurczył się o jedną czwartą. Na zachodzie wycięto topole i brzozy stanowiące naturalny łącznik z Łączką. Porastały one zbocze starego wyrobiska, więc nie chodziło o odzyskanie gruntu budowlanego, tylko sprzedaż na opał. Wyjątkowo tani w tym roku.
Wracając minęłam dwójkę starszych ludzi na rowerach.
Pojedźmy jeszcze do lasku. Pokażę Ci. Wycięli, kurwa, cały lasek. Nie wiem, co za śwarc to wymyślił.
Strasznie mi smutno z tego powodu. To po pierwsze. Po drugie ogarnia mnie wściekłość na ludzką głupotę, nieposzanowanie Przyrody, która jest dla mnie emanacją Bożej Obecności, o wiele mi bliższą niż ikona czy budynek kościoła. Wolność bez odpowiedzialności? Bez wspólnotowości? Bez wyobraźni? Człowiek to nie brzmi dumnie.
OdpowiedzUsuń