niedziela, 31 maja 2015

wstrząsane i mieszane

Wstrząs i zamie­sza­nie stąd, że w jed­nym słoju miesz­kają kwiaty, prze­twory owo­cowe i pro­centy od szczę­śli­wych droż­dży (czy jakoś tak). Dwa razy dzien­nie trzę­sie­nie i mer­da­nie, potem będzie cedze­nie i leża­ko­wa­nie. A po dro­dze jesz­cze kilka zmian składu, więc na razie nie wyska­kuję z prze­pi­sem. Nic nie jest pewne. 


magnoliówka, nalewka z magnolii, kwiatowa nalewka, domowa nalewka z kwiatów przepis, drinki z winem, jadalne kwiaty magnolii, edible flowers


Tak wyglą­dał słój na początku, teraz bar­dziej przy­po­mina nie­wy­da­rzoną botwinkę. Brzydki jest, nawet się nie będę gim­na­sty­ko­wać z foto­gra­fo­wa­niem po ciemku. Kul­fon, Kul­fon, co z Cie­bie wyro­śnie?

piątek, 29 maja 2015

it's funky

Fun­kia czyli Hosta: roślina ozdobna, nie­do­ce­niane warzywo. W kon­sy­sten­cji jak kapu­sta, w smaku bar­dziej sałata albo według nie­któ­rych – trawa. Odmiany róż­nią się wzo­rem na liściach, a naj­smacz­niej­sze na surowo są całe zie­lone. Przy goto­wa­niu to już wszystko jedno i dobrze, bo dwu­barw­nych mam zde­cy­do­wa­nie wię­cej.


hosta, jadalne rośliny ogrodowe, ozdobne rośliny jadalne


Jedzmy fun­kie, bo wyprze­dzą nas pomrowy i śli­niki! Albo nadej­dzie lipiec, liście stward­nieją i pozo­staną do jedze­nia tylko kwiaty.


fun­kia zasma­żana z koper­kiem

1/2 kg mło­dych liści fun­kii
pęczek koperku
2 łyżki mąki
2 łyżki masła

Do nie­du­żej ilo­ści oso­lo­nej wody – może być pół litra, jesz­cze lepiej, gdy będzie mniej – wrzu­cać par­tiami pokro­jone liście. Będą dość szybko opa­dać, ale nie aż tak zmniej­szać obję­tość jak kapu­sta. Goto­wać do mięk­ko­ści około 20 minut uwa­ża­jąc, żeby cała woda nie wypa­ro­wała. Na patelni zro­bić zasmażkę z masła i mąki, wlać do garnka pod koniec goto­wa­nia i wymie­szać, dodać też dolne pół pęczka posie­ka­nego kopru (z ogon­kami!). Poda­wać posy­pane resztą koperku.



funkia przepis, jadalne rośliny ogrodowe, ozdobne rośliny jadalne, hosta recipe


W tej wer­sji sma­kuje i pach­nie bar­dzo podob­nie do szpi­naku, jed­nak ma cha­rak­te­ry­styczną goryczkę, zupeł­nie nie­wy­czu­walną na surowo. Koper tu robi dobrą robotę, bo nie pozwala domi­no­wać gorz­kiemu. Od kapu­sty przy­rzą­dzo­nej w taki sam spo­sób fun­kia jest ostrzej­sza i tro­chę tward­sza.

Posta­no­wione.Nadlicz­bowe kępy z rejo­nów repre­zen­ta­cyj­nych zostają prze­sa­dzone do warzyw­niaka.

sobota, 9 maja 2015

kurdebalans

Jakiś czas temu na sta­cji PKP spo­tka­łam Jo. Ona też jest z Mia­sta i mia­steczka, ale to nie takie pro­ste wziąć i się spo­tkać. Wie­czór, pocze­kal­nia, gada­nie o ostat­niej naszej dzia­łal­no­ści.
… i tro­chę zaję­łam się per­ma­kul­turą.
– Sta­bi­li­zu­jesz się, ja na razie jem dzi­kie, nie upra­wiam.
Dzi­kie? A nie boisz się ska­że­nia?
– Kon­kret­nie ska­że­nia roślin? Raczej nie. Na pewno gor­sze jest to, czym oddy­chamy.
No, ska­że­nia oło­wiem. To koniecz­nie jedz taką roślinkę, co odtruwa z oło­wiu: kur­de­ba­nek.


Blusz­czyk kur­dy­ba­nek (Glechoma hederacea) to wielki nie­obecny mojego dzie­ciń­stwa. Jak to się stało, że nie koja­rzę z tam­tych cza­sów jego ostrego, jakby kam­fo­ro­wego zapa­chu? Nie wiem, czy to moż­liwe, żeby nie rósł w oko­licy, choć mało żyzna gleba i miej­skie warunki mogły mu nie słu­żyć. Może też uwa­ża­łam go za jakąś odmianę jasnoty i w ogóle nic cie­ka­wego.


bluszczyk kurdybanek, glechoma hederacea, jadalne chwasty, dzikie rośliny jadalne, dzikie przyprawy, zioła lecznicze, ground-ivy


We wto­rek mama i sąsiadka roz­ma­wiały o chwa­stach. Po tej roz­mo­wie dosta­łam torbę sąsiedz­kiego kur­dy­banka z przy­ka­za­niem, żeby uwa­żać, nie roz­siać u sie­bie, a jak mi zabrak­nie, sąsia­dów odwie­dzić i zebrać sobie wię­cej, poma­ga­jąc wal­czyć z uprzy­krzo­nym ziel­skiem. Usu­szy­łam, będzie na zimę.


A dziś mmsowo ozna­cza­łam rośliny dla Ad. Ona wysyła fotki, ja odsy­łam nazwy i okre­ślam jadal­ność, potem Ad spraw­dza, czy wolno jeść kró­lom. Kur­dy­banka nie wolno, ale w sumie nie wia­domo czy na pewno i dla­czego (ana­lo­gia do koni mnie nie prze­ko­nuje). Kur­de­ba­lans.

niedziela, 3 maja 2015

monachofagia

Padało, łazi­li­śmy we czte­rech po reszt­kach Pusz­czy San­do­mier­skiej i nawet nie było jak foto­gra­fo­wać. Były za to łany czo­snaczku (Alliaria petiolata), a nad sta­wami całe łąki mle­czy, czyli tak naprawdę mnisz­ków (Taraxacum officinale). Kwit­ną­cych i jadal­nych. Jestem mona­cho­fa­giem, mni­cho­żercą, zebra­łam sporo nie­roz­wi­nię­tych pącz­ków kwia­to­wych. Czo­sna­czek wzbu­dził wię­cej entu­zja­zmu, rwali nawet mło­dzi scep­tycy, a potem pod­gry­zali w dro­dze. Reszta poszła na kanapki.


czosnaczek pospolity przepis, alliaria petiolata, kanapki z czosnaczkiem, garlic mustard


spa­ghetti z pącz­kami mniszka

Pro­por­cje dla czte­rech głod­nych.

wer­sja dla nie­oswo­jo­nych

600 g spa­ghetti
1/2 litra pącz­ków mniszka
1 cebula
puszka pomi­do­rów albo pas­saty
2 ząbki czosnku
zioła np. bazy­lia, ore­gano, roz­ma­ryn, tymia­nek, czą­ber, maje­ra­nek

Maka­ron ugo­to­wać al. dente. Pączki obrać ze ster­czą­cych zie­lo­nych szy­pu­łek, pod­sma­żyć z cebulą na oli­wie doda­jąc zioła. Kiedy cebula się deli­kat­nie przy­ru­mieni, wlać puszkę pomi­do­rów i dusić kilka minut. Na końcu dodać wyci­śnięty lub posie­kany czo­snek.



mniszek lekarski, mlecz przepis, dandelion buds recipe, jadalne kwiaty, jadalne chwasty, dzikie rośliny jadalne, edible flowers


wer­sja mini­ma­li­styczna

600 g spa­ghetti
3/4 litra pącz­ków mniszka
5 łyżek oliwy
2 ząbki czosnku

Maka­ron ugo­to­wać al. dente. Obrane pączki prze­ma­żyć na oli­wie, a kiedy zmiękną, dodać drobno posie­kany czo­snek i zdjąć z ognia.





Potwór zjadł wszystko. Mło­dzi scep­tycy tro­chę wybrzy­dzali, że zie­lone bobki są zbyt gorz­kie. No dobra, bar­dzo wybrzy­dzali. Póź­niej byli trak­to­wani z więk­szą ostroż­no­ścią: dostali sałatkę ze sto­kro­tek i szcza­wiową zabie­laną bryn­dzą.

piątek, 1 maja 2015

Lud Księgi

Poprzedni maj zastał mnie i Potwora w Doli­nie. Przez dwie wie­czorne godziny mie­li­śmy ją dla sie­bie. Zdą­ży­li­śmy przez ten czas zebrać zapas drewna i roz­sta­wić obóz przy studni. A potem zaczęły się scho­dzić wędrowne ple­miona. Mogli­śmy ich tylko przy­wi­tać jak gospo­da­rze. 

Zagu­bione Ple­mię W Mokrych Butach przynio­sło obrzę­dowe naczy­nia: kilka fla­szek i kie­li­szek.

Ple­mię O Zaostrzo­nym Rygo­rze czciło war­to­ści nie­ma­te­rialne: orga­ni­za­cję i regu­la­min. Mieli gitarę, sie­kierę i kocio­łek, a do tego gita­rzy­stów, ręba­czy, kocioł­ko­wych, wachty, dyżur­nych i star­szy­znę. Zagad­nięci cze­kali, aż prze­mówi Wódz. Odli­czali minuty czasu śpie­wa­nia, żeby syn­ch­ro­nicz­nie poło­żyć się spać. Miało to swój sens – jeśli wszy­scy zasnęli na komendę, nikomu nie mogło prze­szka­dzać potężne chra­pa­nie, jakie nio­sło się od ich obo­zo­wi­ska.

A ciemną nocą przy­drep­tał Lud Księgi. Ich toż­sa­mość począt­kowo wcale nie była tak oczy­wi­sta, trudno było zna­leźć wła­ściwy trop. Barwny ubiór, zna­jo­mość terenu, zapas sło­ików majo­nezu, przy­dźwi­gany na ple­cach wór pełen cebuli – kolejne szcze­góły roz­pra­szały uwagę. Jed­nak rano na okrzyk Dziew­czyny W Kierp­cach przy­nie­śli z namiotu do ognia Mądrą Księgę, którą zaczęła gło­śno czy­tać, a potem roz­pro­szyli się po oko­licy mam­ro­cząc zaklę­cia. Naj­gło­śniej roz­brzmie­wało czo­snek­nie­dź­wie­dzi­czo­snek­nie­dź­wie­dzi.

Ple­mię O Zaostrzo­nym Rygo­rze o świ­cie prze­nio­sło się na drugi brzeg Rzeki i obser­wo­wa­li­śmy ich krzą­ta­ninę z daleka. Na kogoś cze­kali. Mokre buty Zagu­bio­nych wcale nie wyschły przez noc, a oni zde­cy­do­wali się szu­kać mia­sta. Nam się nie spie­szyło. Słu­cha­li­śmy kolej­nych czy­tań z Księgi.

Po jakimś cza­sie dosiadł się Chło­pak Z Pom­po­nem. Przy­niósł narę­cze ziół i kie­szon­kowy klucz do ozna­cza­nia. Kart­ko­wał książkę, a potem wrzu­cał jedną z gałą­zek w ogień, podno­siła się mała smużka dymu, a on wra­cał do kart­ko­wa­nia. Szcze­gól­nie długo zasta­na­wiał się nad prze­tacz­nikiem. Klucz był chyba kolo­ry­styczny, a prze­tacz­nik prze­wrot­nie miał białe kwiaty zamiast nie­bie­skich. Rozwa­ża­łam włą­cze­nie się w rytuał, ale wtedy wszyst­kie pozo­stałe zioła wylą­do­wały w ogniu, a chło­pak zajął się jedze­niem chleba tosto­wego z majo­ne­zem.


dolina, majówka, beskidy


Powoli trzeba było się zbie­rać. Zupeł­nie bez­ludna poprzed­niego dnia Dolina prze­ży­wała najazd rowe­rzy­stów i spa­ce­ro­wi­czów. Zosta­wi­li­śmy ją Ludowi Księgi. A Księga? To Dzika Kuch­nia Łuczaja. Jakieś dwa dni póź­niej weszli­śmy w czosn­kowy wyziew ema­nu­jący z pobli­skiego lasu – kwit­ną­cego sta­no­wi­ska czosnku niedź­wie­dziego nie da się prze­ga­pić, a że pozy­ska­nie z natu­ral­nych zabro­nione, zna­leź­li­śmy sobie sztuczne. I wró­ci­li­śmy do Mia­sta.